Przygotowanie stawu po zimie do wiosny i lata to - już teraz to wiem - dość spore zadanie. Nie jest skomplikowane ani trudne, a jedynie tylko wymaga sporo godzin ciężkiej pracy. Tak wyglądały brzegi stawu pod koniec grudnia ubiegłego roku. Te fontanny suchych traw celowo zostawione dla dekoracji, teraz przecież musiały zniknąć.
Po wielu godzinach pracy ten sam brzeg wyglądał dzisiaj tak
Trawy wystrzyżone nożycami, pousuwane nadgniłe moczące się w wodzie wiechcie, wybrany muł nadbrzeżny, wygrabione brzegi.
Jeszcze to pięknie nie wygląda, ale wszystko gotowe do wiosennego rozrostu i za parę tygodni te wszystkie trawy, pałki, lilie, sity i co tam jeszcze narosło pokaże swoją urodę. To jest ta wielka różnica pomiędzy ogrodem na Młocinach, a tutaj. W Borkowie rządzi natura jedynie z nadal trudem kontrolowana jako tako przeze mnie. Na Młocinach wszystko wyszło spod moich rąk. Ale właśnie to jest wyzwanie, które tutaj, w Borkowie daję mi coraz większą satysfakcję. W dodatku - zastanawiałam się nad tym dzisiaj pracując nad stawem - nie mam najmniejszego problemu z tym, jak sobie radzić z tym żywiołem. Jedynie robię to stopniowo i dopiero po paru latach będzie widoczny - mam nadzieję - ;-) spektakularny efekt.
A za każdym razem, kiedy podnoszę głowę znad obrabianej ziemi te widoki rekompensują mi cały ten mozolny trud, by stworzyć w Borkowie mój wymarzony wiejski ogród. Gdybym była bogata ;-) - if I were a rich woman - pewnie wszystko zrobiłabym w jeden rok. Tylko czy satysfakcja z tego byłaby taka sama? Wątpię. Bo teraz, to bardziej dzieło moich rąk, a nie mojej kasy.
Brama jeszcze otwarta, ale słońce już nisko na zachodzie rzuca cudne światło na dziki brzeziniak nad rzeczką. Czas wracać, robi się bardzo zimno, idzie mroźna noc, ale nie mam o co się bać, rośliny nad stawem to sama natura...
Za tydzień mnie tu nie będzie. Dopiero po świętach wracam z jałowcami na skarpę. Zamiast spotkania z Panem Koparkowym tylko telefoniczne uzgodnienia. Czekam na wycenę usługi, ale w kwietniu nieodwołalnie kopiemy.