środa, 27 czerwca 2018

Kfiatuszki ;-)


No bo floksik pokazał takie cudo ;-))))


Niedawno posadzone, nie spodziewałam się kwitnienia w tym roku 


Tej nie sadziłam, sama wyrosła ! Nauczyłam się wyławiać jej siewki w trawach przy koszeniu i mam krwawnicy coraz więcej. 


Zastanawiałam się, czy nie zrobić z tego kwiatka zagadki, ale zdjęcie marne, a roślina rzadka. Posadzona, nie łąkowa. Tak czy inaczej nie napiszę co to, Basia i Magdalena lubią wyzwania :-)


No ja je po prostu tutaj lubię!
Na Młocinach miałam ich 'po uszy' i wyrzuciłam wszystkie :-( 
Jak ja mogłam?


Róża błotna dzisiaj. Posadziłam ją 7 maja 2015 roku


Wtedy wyglądała tak ;-))


Olsze nad ścieżką. Samosiejki. Jak one wiedziały gdzie wyrosnąć?




Ogniskowe miejsce 'wydobyte' spod traw czeka na moje wakacje. Jeszcze dwa tygodnie i zaczyna się wolność!


środa, 20 czerwca 2018

W zachodzącym słońcu - moja Polska


Wczoraj, późnym wieczorem kiedy dotarłam do domu z Borkowa nie miałam siły już nic napisać. Wkleiłam tylko zdjęcia, bo lubię mieć ten mój zapis upływających dni, by móc do nich wracać, porównywać, czasem dopiero na zdjęciach widzę zmiany.

Tytuł wziął się stąd, że niedawno obejrzałam zdjęcia z ogrodu Moja Anglia. Powstał na mazowieckiej równinie, kupionej jak moja łąka w 2014 roku. Powstało bogactwo wszystkiego, tyle że kosztem wyciętych brzóz, przeorania cudnych łąk, nawiezienia nowej ziemi, nowego wszystkiego. Czyli dokładnie odwrotnie niż od 4 lat robię ja - brzozy sadzę, o łąkowe trawy dbam, kwiecia łąkowego nie ruszam i daję mu się wysiewać. Od początku chciałam by by ta moja obecność wśród malowniczych polskich pól nie była inwazja, a jakąś formą symbiozy.

Poza tym ja jestem takim marnym ogrodowym amatorem i jakie mam efekty widać ;-) Ale mnie z tym dobrze.







piątek, 15 czerwca 2018

Zmora koszenia


Nie zamierzam ukrywać, że koszenie 1,5 metrowej trawy typu trzcina przeplecionej pokrzywą, arcydzięglem, dzikim chrzanem to moje ulubione zajęcie. Do tego koszenie to pół biedy, zebranie tego i wyniesienie na kompostową hałdę, to jest dopiero zabawa. 

Tak się cieszyłam rok temu, kiedy pojawiła się młoda para ludzi ze wsi gotowa wykonywać rozmaite prace ogrodowe u mnie. 

Od razu prace w Borkowie ruszyły z kopyta, bo co trzy pary rąk, to nie jedna ;-)

Niestety, coś się popsuło, rolnik został sam i raczej spędza czas inaczej. A ja znowu muszę robić wszystko sama, bo znalezienie pracownika do tego typu pracy, w dodatku na odległej wsi jest mało realne.

No to koszę. Powolutku, kawałek po kawałku od razu porządkując wszystko. Najpierw wycinam trawy i niechciane rośliny omijając te które mają zostać - moje i te od natury. Potem ręcznie docinam bliskie okolice tychże, a po zgrabieniu i usunięciu pokosu powtarzam koszenie, tak by wyrównać koszenie. 

Po trzech dniach z kosą i grabiami mam zrobione 3/4 działki i to tej, gdzie roślin najwięcej, a zatem chyba z górki. W ubiegłym roku nadal kosiłam w sierpniu ;-)

A Borków bez trawy, to nieco inny Borków 





Zanim zaczęłam kosić i sprzątać, sprzątać i kosić, zrobiłam parę zdjęć moim kwitnącym. Ostatnio, w środę 13 czerwca po 8 godzinach pracy nie dałam rady zrobić zdjęć. No i dobrze, bo był jeden chaber górski, a dzisiaj są dwa!


Gailardia chyba polubiła to miejsce, inaczej niż Perovskia - ta już padła. Basiu miałaś rację ;-) 


Rodgersja pierzasta kwitnie


Piękny chwast. Magdaleno, na pewno wiesz co to ;-)


Staw to raczej błotna kałuża. Lilie wodne - wodne? - nadal rosną wspaniale jakimś cudem




Kolorowo jak to u mnie - od liści. 

Kiedy kosząc, grabiąc patrzę na te moje łąki cieszy mnie właśnie ten ich kolorowy urok natury, żaby w kilku kolorach uciekające spod grabi, jaszczurki, naturalny hałas przyrody, szczególnie kukułki - ta jest nie do wytrzymania ;-)


Czas wracać do pracy za biurkiem. Na szczęście!

czwartek, 7 czerwca 2018

Lost and found


Co za dzień!

Nic nie było, jak miało być, do tego zguby, stracone przesyłki i jeszcze samodzielne koszenie. Człowiek ze wsi umówiony od tygodnia na dzisiejsze koszenie, wcale się nie pojawił. 

Ale po kolei.

Najpierw, zaraz po przyjeździe do Borkowa machnęłam ręką odrzucając przekwitły pąk irysa. Niestety razem z pąkiem poleciała w trawy moja afrykańska bransoleta z unikalnych paciorków, ręcznie zdobionych w glinie, wypalanych, no nie ma takich drugich. Nie jej wartość ma znaczenie, tylko jej uroda. Szukałam w trawie, skosiłam to miejsce , wygrabiłam i nic. Nie ma. 

Zaraz potem okazało się, że Pan od koszenia ma inne plany na dzisiaj. Jeszcze wczoraj potwierdzałam, że będzie. Widać praca i zarobek nie są ważne.
No to kosiłam sama cały dzień, grabiłam, zbierałam trawę. Oczywiście dałam radę tylko jednej części działki, teraz czeka mnie znowu kilka kolejnych dni koszenia, by ogarnąć całość.

Są zalety własnego koszenia - zostawiam fajne kępy traw, albo ciekawsze okazy roślin.

Skosiłam kawałek po lewej stronie. Widać czeremchy, kaliny, słoneczniczki. Po prawej nadal falują trawy wysokie ;-)




Kiedy już miałam odjeżdżać spojrzałam w stronę kępy pokrzyw za ogrodzeniem. Zobaczyłam coś brązowego. To była moja bransoleta! 

Potem, już w domu pognałam odebrać od naszych portierów paczki zostawione przez kuriera. Tej z pergolami do róż na Młociny, nigdzie nie było. Kurier miał albo zostawić u portierów, albo po prostu pod drzwiami. Założyłam, że ktoś sobie paczkę zabrał. Po godzinie przyszedł mail, że kurier jednak oddał paczkę do magazynu.

Ma być jutro ;-)

Na koniec dnia przekonałam moja Panią Dziekan, by pozwoliła mi odejść z pracy. Wcześniej wzmianki o mojej rezygnacji były raczej mało skuteczne.

Od września pracuję tylko 2 dni, a nie 4 i to jest właściwa proporcja czasu pracy do czasu wolnego dla 68-letniej emerytki z dwoma ogrodami!