środa, 26 kwietnia 2017

Jest!


Domek jest!

Wszystko zgodnie z planem, terminowo, fachowo i szybko. 12 godzin i jest :-)





Ale zanim było tak, najpierw było trochę bałaganu ;-)




Był też doskonały pomysł szefa ekipy, jak rozwiązać problem usytuowania domku dość daleko od bramy - potem jak zobaczyłam elementy domku, zrozumiałam dlaczego noszenie tego na więcej niż kilka metrów jest niemal niemożliwe.

Na szczęście łąka sąsiada leży wyżej i już wyschła, a samochód ekipy to nie TIR i w kilka minut stał przy ogrodzeniu dokładnie na wysokości miejsca na domek. Rozmontowany segment ogrodzenia i droga wolna!



A potem godzina po godzinie rosły ściany, dach, ale najpierw wypoziomowanie podłogi.





Nie wiem ile to waży, ale trzeba dobrego zgrania, by tak łatwo jak tutaj umieścić to na górze.



Coraz więcej dachu



Wszystko wspaniale dopracowane - elementy dachu pomalowane tylko tam, gdzie widać je od zewnątrz. Wewnątrz wszystko jest jasne, dzięki czemu nie jest ponuro ani ciemno.



A potem gont, ozdoby, okna, okiennice i gotowe!



To już następnego dnia po nocy po raz pierwszy spędzonej w nowym domku, usypiana deszczem tłukącym o ten nowiutki dach.


Az trudno uwierzyć, że 12 godzin to czas wystarczający by powstał gotowy, niezwykle solidny dom. To wymaga bardzo sprawnej ekipy i taka właśnie była moja, która domek z Drewnolandii przywiozła, zmontowała i jeszcze zapewniła ochronę.


A ja w tym czasie czyściłam staw z glonów - jak zwykle :-) - a dla odpoczynku wędrowałam nad strugą 






Do tego pogoda była po prosty niesamowita. 20 stopni ciepła, słonecznie, lekki wiatr. Pierwsza kropla deszczu spadła, gdy Panowie montowali z powrotem deski z rozebranego segmentu płotu. Ale to już było po wszystkim.

Dzisiaj rano, w krótkiej przerwie bez deszczu, robiłam jeszcze zdjęcia, cieszyłam się moim nowym domostwem i podpatrywałam gościa na sąsiedzkiej łące.


To dziki gołąb, Grzywacz - Columba palumbus ;-) - z charakterystyczną dla samców białą grzywą na szyi i czerwonym dziobem.


Szkoda że pogoda wygoniła mnie do domu, ale nie da się nic robić w tym zimnie i deszczu.

A wokoło żółto od kaczeńców i ziarnopłonu.




wtorek, 11 kwietnia 2017

Koniec 'kamieniady' ;-)


O kamieniu na podjeździe i samym podjeździe było tyle, żę czas najwyższy zamknąć temat. Zamknąć pokazując 'job done' ;-)

Jest zatem!


Zostało trochę kamienia, ale zostawiam go w rezerwie na ewentualne dziury, a jak nie będzie takiej potrzeby zrobię z niego ścieżkę z domku do ogniska. 


A to 'wisienka na torcie' ;-) 


Poza tym w przerwach od zmagań z kamieniem oglądałam moje polne kwiecie. To czas na knieć błotną





Staw bardzo wysoko, wody gruntowe wcale nie opadają, łąki grząskie. Trochę jest glonów, ale dzisiaj nawet mi się podobały ;-)


Strumienie odpływowe pełne



Derenie późno przycięte, ale rosną 


Tawułki van Houtte'a


Lilak


A na koniec taka wizyta - cos u mnie było, jest? na skarpie?


Dziura, tunel, nie wiem jakie to stworzenie takie drąży.

I jeszcze dzisiaj przyszło potwierdzenie terminu od budowniczych. Wkrótce domek :-)

Po wczorajszej gonitwie odpoczęłam dzisiaj w Borkowie, pomimo ciężkiej pracy.
Tu jest tak idyllicznie, pusto, a zieleń wokół cudna.

poniedziałek, 10 kwietnia 2017

Walczę z czasem...


Mam wszystkiego za dużo, czasu brakuje, a ogrody to nie jest wpadanie na chwilę, to czas by się nimi cieszyć, pracować bez pośpiechu, chłonąc każdą chwilę, nawet przy pieleniu chwastów. 

Odebrałam to sobie! 

Gdzieś popełniłam znowu błąd i zamiast radości spokojnego emeryckiego życia mam jakiś armagedon, gdzie znowu mam wyścig z czasem. Pocieszam się, że przede mną od lipca wakacje, ale i tak muszę coś z tym zrobić od następnego roku.

No to wpadłam dzisiaj na trochę na Młociny, ze strachem - jak zwykle - co zastanę. A tu wszystko rośnie ;-) 

  











Nie mam siły na opisy zdjęć, ale są chyba dość oczywiste.

Nie wiem, jak przeżyję ten tydzień i dwa następne, ale jeśli dotrwam do majówki, to znaczy już z górki ;-)