wtorek, 19 sierpnia 2014

Nowy image płotu i miejsce dla Rokitnika


Dopiero dzisiaj dotarłam do Borkowa i od razu zrobiłam przymiarkę moich daszków, co je na Młocinach pracowicie tworzyłam. Przymiarka mnie zadowoliła, daszki przymocowane.



Żadnej tu filozofii nie ma ;-) Najprostsza  wersja, dwie deseczki i już, ale mnie się podoba, bo daje takie wykończenie całości.

Podczas przybijania daszków spotkałam taką sąsiadkę



Jest ich mnóstwo, tylko dotąd nie udawało mi się zrobić żadnego zdjęcia. Chyba się już ze mną oswoiły, bo ta dzisiaj pozowała do zdjęcia bez problemu. Potem doczytałam, że kiedy spadają temperatury jaszczurki tracą swoja typową zwinność, a noce ostatnio rzeczywiście chłodne. I teraz tylko nie jestem pewna, czy to Zwinka, czy Żyworódka. Do tego ta moja ma taki ciekawy ślad na ogonie. Odrósł jej? Bo jak wiadomo one w sytuacjach zagrożenia odrzucają ogon, który potem odrasta.

Coraz mniej pracy w Borkowie, bo skrzyp się poddał, ścieżki też mniej zarastają, a staw po ostatnich ulewach i potopie w Borkowie staw sięgnął poziomu traw i zrobił się niemal głęboki. Nie ma tam na razie nic do zrobienia.






W tej sytuacji przekopałam miejsce po hałdzie piachu ze stawu i planuję tu posadzić Rokitniki.


Rokitniki mogą rosnąć praktycznie wszędzie, tu ziemia z przewagą piachu, do tego już wiem z dotychczasowych obserwacji, że ta część nie jest zalewana wodą. A to akurat w przypadku Rokitnika ważne, bo chociaż ma niewielkie wymagania, na terenie podmokłym może nie dać rady z powodu gnicia korzeni. Miejsce jeszcze parę razy przekopię, by całkiem oczyścić je z traw i resztek skrzypu, ale mam nadzieję, że we wrześniu będą tu pierwsze krzaczki.



środa, 13 sierpnia 2014

Maluję płot!

Poprawniej byłoby napisać, że zabezpieczam płot środkiem ochronno-dekoracyjnym ;-) 
Nie zważając jednak na terminologię, piszę jak było, no i jest.

Po naprawdę długich wahaniach kupiłam ostatecznie bezbarwny Vidaron. Co mnie przekonało do niego, to zawartość wosku, tworząca dodatkową warstwę ochronną, odpychającą wilgoć. To jednak kwestia dalszej perspektywy, bo dzisiaj patrzę na efekty.
Oto efekt po pomalowaniu jednego segmentu


Specjalnie wybrałam taki środkowy, żeby było widać różnicę.


Mnie ten efekt cieszy. Nic zbyt widocznego, niemal nie widać różnicy, drewno zabezpieczone, sinieć dalej nie będzie, tak naturalnie, jak tylko mogłam chcieć.


Tu widać dokładnie różnicę pomiędzy pomalowanym, a nie. To jest już po 6 godzinach od pomalowania, czyli drewno już wchłonęło preparat i jest suche.


No to jeszcze parę obrazków zabezpieczonego płotu ;-)


Może nie płotu, a kawałka płotu. Puszka 4,5 litra, którą kupiłam wystarczyła zgodnie z instrukcją na opakowaniu na ok. 60 metrów kwadratowych, czyli front płotu z obu stron. Do pomalowania całości i to tylko jedną warstwą potrzebuję jeszcze co najmniej 5 puszek, a i druga warstwa by się przydała, czyli następne 6.... no może przed zimą dam radę ;-)))))

Oczywiście nie chodzi o pracę przy malowaniu, bo to akurat bardzo miłe zajęcie. Pomalowanie frontu z obu stron, łącznie liczę jakieś 60 m kw., zajęło mi 2 godziny.  No cóż, drewniany płot farmerski i tak jest najtańszą wersją ogrodzenia, nawet po doliczeniu kosztów impregnatu.

Dzisiaj jeszcze jak zwykle powalczyłam ze skrzypem, ale stwierdzam, że walkę wygrywam. Skrzypu coraz mniej, a te pourywane same zasychają.

Potem trochę poczyściłam rośliny nad stawem, odkrywając cudne sadzonki liściastych.

Z lewej to chyba brzoza, a z prawej?



Przytargałam je razem z kępą situ. Niech rosną, brzoza nad stawem też może być.

Pałka posadzona też w tym czasie, na początku czerwca, zakwitła teraz znowu, a w pobliżu są chyba nowe wąsy małych pałek.


A w ogóle trawiasto nad stawem



A na koniec moje ulubione widoczki, które oglądam w chwilach zwątpienia ;-) 

Zwątpienia czy pokonam naturę i stworzę tutaj moje nowe miejsce na ziemi. 

Już jest bardzo moje i każda godzina spędzona w tej głuszy, z dala od wszystkiego, to najlepsze momenty w moich obecnym życiu, które i tak jest wspaniałe. 





A jutro, na Młocinach będę robić daszki do płotu. Deski w samochodzie, pilarkę mam, ale tylko elektryczną, więc nie mogę robić tego w Borkowie, bo tam na razie ani śladu elektryczności. 

Za radą syna i na podstawie jego nepalskich obserwacji, jak tylko postawię domek, na dachu będą panele solarne, to i prąd będzie. Pewnie nie na tyle, by piłować, ale to mogę zawsze zrobić na działce w stolicy.

niedziela, 10 sierpnia 2014

Malowanie płotu

A raczej przygotowania do malowania płotu. I jeszcze nie tyle malowania, co zabezpieczania drewna, by przetrwało nieco dłużej, bo przecież wiadomo, że drewno wieczne nie jest. To nie beton. Na szczęście.

Jak widać na moich ostatnich zdjęciach drewno już atakuje sinica, czas najwyższy nasączyć je jakąś chemia. No nie ma wyjścia.


Pomimo początkowej decyzji o bezbarwnym preparacie, zaczęłam się zastanawiać nad jakimś kolorem. Palisander już mi obrzydł, wszyscy dookoła malują wszystko w tym kolorze. Poza tym nie pasuje do samej idei prostego, farmerskiego płotu.

Postanowiłam kupić małą puszkę drewnochronu w kolorze niemal naturalnym, bo sosnowym i sprawdzić, czy to, co pokazują w sklepach na próbkach, ma się jakoś do rzeczywistości. Mała puszka - mały koszt, a przynajmniej mam pewność, jaki będzie efekt.

Wczoraj wieczorem pomalowałam kawałek deski zabranej w tym celu z działki. 

No efekt moi zdaniem ....



okropny! 

Oczywiście uzyskany kolor nijak się ma do tego pokazywanego na próbkach w sklepie. Jakaś paskudna żółć, kompletnie nienaturalny kolor. A zatem sprawa jasna, pozostaje jedynie bezbarwny impregnat. W środę, albo czwartek maluję.
 

czwartek, 7 sierpnia 2014

Tak było, a tak jest ;-)

Pooglądałam sobie zdjęcia z początków mojej walki z naturą w Borkowie i pomyślałam sobie, że zrobię zestawienie kilku zdjęć. Tak dla podniesienia własnego morale ;-) 

Wprawdzie wątpliwości mam za sobą, wiem, że to co jest mi potrzebne to cierpliwość i ciężka praca. Za parę lat będzie pięknie, nie wcześniej. I to muszę sobie powtarzać codziennie, by nie oczekiwać tego, że w jeden sezon zmienię mój wiejski świat. W dodatku z jedną parą rąk do pracy i szczupłymi środkami finansowymi.

A jak było? To zdjęcie z maja


A to zrobione wczoraj. Przesadzone trawy powoli dochodzą do poziomu wody, zasłaniając niezbyt ładne brzegi stawu.


I jeszcze takie ujęcie z początku lipca, to samo miejsce.


To samo zejście do stawu tak wyglądało wczoraj.


Wbrew pozorom, to nie tylko sama natura. Kształtowanie zarośnięcia brzegów zajęło mi sporo czasu i jestem niezwykle zadowolona, że wygląda to tak naturalnie.

środa, 6 sierpnia 2014

?

Z takim właśnie znakiem zapytania i duszą na ramieniu jechałam dzisiaj do Borkowa. Nie było mnie tam równo 3 tygodnie. Obawiałam się przede wszystkim, że polna głusza zniweczy wszystkie moje dotychczasowe działania. Po kolejnych powrotach i walce ze skrzypem błotnym - jakże nierównej ! - zaczęłam wątpić, czy dam radę. Czułam się jak w Puszczy Amazońskiej, gdzie wszystko zarasta, zanim kolejny metr zostanie wycięty. 

I to był powód moich ostatnich rozterek. Czy dam radę?  Czy mój plan ma sens?

No ale po kolei ;-)

Dojechałam. 

Teraz będą zdjęcia, które nie są nic, ale to nic ładne.

Oto mój podjazd udekorowany skrzypem. Tu jednak wielkie zaskoczenie, bo spodziewałam się go znacznie więcej. Chyba jednak regularne wyrywanie dało efekty, bo po trzech tygodniach, to jest naprawdę nic. 



A teraz pytanie: Gdzie jest moja ścieżka? Tu niestety zaskoczenie jest całkowicie negatywne. Ścieżek nie widać pod trawą i chwastami.



Jeszcze gorzej jest na mojej ślicznej piaszczystej plaży. Ślicznej? Kiedyś, dzisiaj to 'skrzypowisko'



I jeszcze kawałek ścieżki, co to jej już nie ma ;-)


Teraz jest już chyba jasne, co spędza mi sen z powiek.  Bez znacznie częstszego i dłuższego pobytu w Borkowie nie opanuję tego żywiołu. Dzisiaj podjęłam zatem decyzję, że .... 

O tym jednak za chwilę, bo teraz chcę pokazać jak wyglądał Borków po 7 godzinach mojej harówki.

Podjazd bez śladu skrzypu. Do tego odkryłam, że moja wierzba mandżurska jednak przeżyła wiejskie koszenie i rośnie sobie pomalutku.


Odzyskane ścieżki i plaża

 



Odchwaszczone zejście do stawu


Odzyskana plaża


To co nie sprawia żadnego kłopotu, to staw. Obrasta w rozmaite cuda, które nawet kwitną.



Ten kwiat rośnie sobie na podmokłych łąkach, o tutaj specjaliści o nim piszą



A za płotem szaleje jesienna, polska mimoza. U mnie jej nie ma, ale lubię ten widok. To jest Nawłoć. Chwast niezwykle ekspansywny, ale też cudny widok. 'Mimozami jesień się zaczyna...' to już Staff, a potem Niemen...


Na koniec o tej strasznej decyzji ;-).

W rzeczywistości jest dość prosta - ze względu na inwazyjność roślin łąkowych skupię się do końca sezonu jedynie na utrzymaniu tego, co już zrobiłam, co już wydarłam dzikiej naturze.

Oznacza to, że nie obsadzę skarpy, nie będę planować żadnych dalszych nasadzeń, bo dopóki nie będę tam 'pomieszkiwać' parę dni w tygodniu, nie ma szansy na utrzymanie wszystkiego pod kontrolą. Dzisiaj 'odskrzypienie' zajęło mi 7 godzin.

I tak w sumie zrealizowałam plan  na ten rok. Jest staw, jest obsadzony, jest ogrodzenie. Będę wpadać 3, 4 razy w miesiącu by utrzymać skrzyp pod kontrolą, ścieżki, plażę, może jednak pomaluję płot....

Czyli niespecjalnie ciekawie tutaj będzie, zawsze będą nowe zdjęcia z kolejnych odsłon natury w czystej postaci.