Jako wielbicielka klasyki i łacińskich przysłów hamowałam dzisiaj moją złość tą rzymska sentencją - twarde prawo, ale prawo - by chociaż trochę uznać urzędniczą rację.
Jak się nie trudno domyślić po takim wstępie, władza w majestacie prawa wniosła sprzeciw wobec moich niezwykle ambitnych planów by mieć staw. Przeczytałam pismo i nic z niego nie wnosząc do mojej wiedzy co do przyczyn tego sprzeciwu zadzwoniłam do władzy, by mi w prostym, ludzkim języku powiedziano z jakiej przyczyny taki sprzeciw mam.
Wyjaśnienie jakie usłyszałam niemal nie spowodowało, że spadłabym z mojego wiktoriańskiego krzesełka. Otóż użyłam złego słowa.
Użyłam słowa 'staw', a ustawie słowa stawu nie ma. Jest basen i oczko wodne, a stawu nie ma. Nic to, że jest mowa o powierzchni poniżej 30 m, że jest mowa o ozdobnej funkcji i roślinach wodnych, staw to staw, a oczko to oczko.
Dwa tygodnie straconego czasu i trzeba zaczynać od nowa, tym razem z oczkiem wodnym zamiast stawu w zgłoszeniu.
Tym razem zamiast tracić środki finansowe na paliwo zdecydowałam się wysłać nowy komplet dokumentów listem poleconym, bo to ta sama procedura co osobiste doręczenie pisma do urzędu, a jaka oszczędność czasu i samochodu.
List nadany, czekam do 9 maja, a że to Dzień Zwycięstwa, to może to dobry omen.
Jedno już wiem na pewno. Nie to czy będę miała staw, ale to że poznam zupełnie nowe obszary urzędniczej przewagi nad petentem, poznam bezsilność wobec urzędniczej niechęci, by interpretować prawo na korzyść człowieka, a nie dla czystego przestrzegania litery (słowa) prawa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz