czwartek, 17 lipca 2014

Pierwsze niepowodzenie

No bo dotąd jakoś wszystko szło po mojej myśli. Żadnych niespodzianek, żadnych zaskoczeń czy przykrych zdarzeń.  Do dzisiaj.

Zawsze - o czym już pisałam - ten moment zbliżania się do Borkowa jest nieco stresujący. Jestem tam raz w tygodniu, wiele może się zdarzyć, kiedy mnie nie ma. Kiedy podjechałam pod sosnową bramę bramę dzisiaj, na pierwszy rzut oka wszystko było na miejscu. 

Dopiero po chwili dotarło do mnie, że coś jest inaczej.  Po wyjściu z samochodu już wiedziałam - została skoszona trawa przed moją działką, co w sumie nie moja sprawa, gdyby nie kolosalny śmietnik na moim kamienistym podjeździe. Ale to jeszcze bym zniosła. Wszystkie trawy bujnie zdobiące mój płot także zniknęły, a z nimi posadzona wierzba mandżurska.

Oczywiste bezprawie, bo to teren mojej działki i nikt tam nic nie powinien robić. Zaraz też po moim pojawieniu się w Borkowie przyjechał na rowerze dawny właściciel działki, wyraźnie zmieszany i z pytaniem, czy mam pretensje.  Ledwie się dało dogadać, bo człowiek wiekowy i jakoś mało rozumie, więc tylko powiedziałam, by więcej niczego nie kosił na mojej działce i zabrałam się za sprzątanie.
A było co robić, bo suche trawsko leżało wszędzie, a wybieranie tego z kamienistego podjazdu to po prostu szkoda słów :-( Trzy godziny dodatkowej pracy, zamiast zajmowania się stawem!

Co skłoniło człowieka do tego skoszenia, nie wiem. Może uznał, że jak inni 'miastowi' kosza trawę, to u mnie też ma być skoszona. Pewni chciał dobrze, a jedynie szkody z tego. Samo życie.

Teraz mój płot taki łysy ;-)


Trawy odrosną, ale żal mi tej mojej wierzby. Hodowałam ją z gałązek, był już całkiem spora, nadal liczę, że odbije z korzeni, ale została tak zmasakrowana kosiarką rotacyjną, że nie jestem pewna.

No cóż, tak to jest z życiem na wsi. Chociaż kocham ten klimat wiejskich obrazków, wiele bym dała za to, by mieszkańcy wsi dorównywali tym obrazkom, a jaka jest prawda, wie każdy, kto na wsi bywa.

A wiejskie obrazki są cudne, nawet jak nieskoszone żyto kladzie się po deszczu. Inna sprawa, że mokrego zboża się nie kosi.




A staw?
Ano ciąg dalszy pracy u podstaw. Efekty? Jak widać. Nic spektakularnego jak zwykle, ale jakiś tam kroczek do przodu. W sumie 8 godzin ciężkiej fizycznej pracy, na szczęście pogoda była wspaniała, nie upał, tylko ciepło, chmurki, deszczyk, wiaterek...ideał!

Spadzisty brzeg wyrównany, wysypany piaskiem, nowe stanowisko na ognisko też zrobione. Dodam, że piach mam na hałdzie jeszcze po wykopaniu stawu i jedyna forma transportowania tegoż, to jest noszenie go w wiadrze. Przeniosłam dzisiaj około 50 wiader piachu, a drugie tyle co najmniej jeszcze czeka.







I mój nowy głaz nad stawem. Siedzę tu sobie i moczę nogi po pracy ;-) Dodam,  że woda w stawie jest brudna, ale czystym brudem ;-) jak twierdzi mój sąsiad. Bo to nie jest zanieczyszczenie szkodliwe dla człowieka, to tylko błoto o bagno, a jak wiadomo, ludzie wielkie pieniądze płacą za kąpiele błotne. Ja je stosuję co tydzień z braku wyboru ;-) Skórę mam jak atłas! A wszystkie skaleczenia podczas pracy tutaj goją się niezwykle szybko, co jak dla mnie jest ewenementem, bo zwykle rany paskudzą mi się tygodniami.


I jeszcze tylko białe Krwawniki. Te czerwone u mnie na Młocinach uzasadniają kolorem swoją nazwę ;-) ale te białe też mają swój urok, nie zapominając o ich leczniczych właściwościach. Wygląda na to, że ta moja łąka to żywa apteka, bo co i rusz dowiaduję się o cudownych właściwościach kolejnych roślin, których u mnie dostatek.



Zawsze odjeżdżam z żalem, ale zawsze zabieram zdjęcia z ostatnich chwil, by potem patrzeć na to moje poletko chociaż na ekranie komputera ....

4 komentarze:

  1. Rozumiem Krysiu Twoją złość na poprzednika działki, co on w ogóle tam robił? Sprawdza jak się nią opiekujesz? Dziwne....
    Chociaż takie zdziwinie to lepsze od mojej mamy zdziwienia, prawdziwa historia: mamy 5-cio arową działeczkę na obrzeżach naszego miasteczka, mamuśka spędza tam każdą chwilę, jest to działka bardziej warzywno-owocowa, ale miejsce dla relaksu też jest, tata wybudował mała altankę z kominkiem, umeblowaliśmy ją, zrobiliśmy taras itd.... do czego zmierzam? otóż na początku nie mieliśmy płotu tylko jakieś tam linki bo każdy tak miał (ponad 12 lat temu), ale że zwierzątka -przeważnie koniec- zjadały mamie różne rzeczy, ogrodzilismy z dwóch stron tą naszą kwadratową działkę bo z dwóch kolejnych boków: maliny i sąsiadka któraej działka była ogrodzona drutem kolczastym.... po tym już zwierzątka nie przychodziły ale... LUDZIE! mieszkańcy najbliższej ulicy przychodzili i po prostu kradli: maliny, truskawki, borówkę amerykańską, ogórki i wszystko co tylko modli, włącznie z kwiatami! Po 2-3 latach w końcu rodzice zdecydowali że się całkiem odgrodzą, poza tym sąsiadki orzech niszczył nam dach altanki komletnie, ucieliśmy co naszej stronie za jej zgodą, ale i tak postanowiliśmy się odgrodzić bo zwierzaki wciąż jakoś przechodziły przez jej działkę. Wtedy zaczęła się akcja z geodetami, sąsiadka stwierdziła że stawiamy siatkę za daleko i wchodzimy na jej działke o całe 10 cm! według naszych pomiarów to jeszcze parę cm jej zostawiliśmy, chciała nas ciągnąc po sądach (taka super sąsiadka, nawet jakaś dalsza rodzina)... w końcu odpuściła z wielką niechęcia gdy czwarty albo piąty geodeta którego wynajęła powiedział że to my mamy rację... już dochodzę do sedna... w końcu postawiliśmy słupki, tata z wujkiem ciężko nad tym pracowali, umieścili siatkę, zabezpieczyli ją i koniec. Z dwóch boków płot z drewna, z dwóch innych siatka... parę tygodni po tym, mama przyjeżdża na działkę i jakoś tak jej dziwnie było, tak jak Tobie... wysiada z samochodu, rozgląda się a tu siatki nie ma, ktoś zwinął i sobie ją wziął. Pieniądze w błoto, trzeba kupować nową i od nowa zakładać.... oczywiście nie złapaliśmy sprawcy za rękę, ale wiemy kto to: otóż to nasz niedaleki sąsiad (który lubi sobie wypić wysokoprocentowe trunki) po tym jak mojej mamy biuro odmówiło wypłacania mu pieniędzy (MOPS - Świadczenia rodzinne), które nijak mu się należą, powiedział, że się "zemści"....
    ot taka historia, przepraszam, że taka długa ale chciałam opowiedzieć całość bo to się tyczy i działki i zawistnych ludzi, w tamtym tygodniu jedząc kiełbaski z grilla na działce właśnie to "wspominaliśmy"... moje pytanie do mamy jest zawsze takie samo: Jak ludzie mogą robić takie rzeczy? Kraść, mścić się... ehh brak słów..

    OdpowiedzUsuń
  2. Dodatkowo przepraszam za parę błędów, które właśnie dostrzegłam: miały być konie*, a nie koniec.. i parę innych literówek :)
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Kradzieże na działkach to wiadomo straszna plaga. Tu w Borkowie - na szczęście - nic nie ginie. Zostawiam tam zupełnie nie schowane nigdzie narzędzia i wszystko jest. To skoszenie 'mojej' trawy, to była taka swoista życzliwość. Ja kupiłam tę ziemię od miejscowego rolnika, a jego pola są wokół mnie, stąd jest tu codziennie i pilnuje na swój sposób. To dobry życzliwy człowiek, dlatego jakoś zniosłam to koszenie ;-) Ja na szczęście sąsiadów w Borkowie niemal nie mam, bo wokół pola i lasy, ale mam na Młocinach i wiem jak różnie to bywa. Ludzka zawiść, czy bezinteresowna złośliwość to niestety nasza narodowa cecha, obok zaściankowości, braku tolerancji, wiecznego narzekactwa - no nie jesteśmy wspaniałym narodem. Poza oczywiście wyjątkami ;-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie ma tego złego, co by nie mogło być gorsze ;) Uważam, że i tak miałaś szczęście, że z rozpędu nie wjechał Ci kosiarką na działkę i nie wykosił wszystkiego równo ze stawem. Pozytywne myślenie - ot, co!
    Pewnie pomyślał: kupiła kawałek ziemi i teraz leży odłogiem.... (nie Ty, Krysiu, tylko ta ziemia) i zarasta trawami i chwastami, trza pomóc - dlatego ciesz się, że golił tylko przy płocie :D
    A tak na poważnie, to też myślę, że chciał chłopina dobrze, tylko.... jak tu miastowym dogodzić? ;)

    OdpowiedzUsuń