Wizyta w Borkowie krótsza niż zwykle, bo najpierw byłam na ważnym spotkaniu w Gminie. Plan nam uchwalają i waży się los naszych działek, w zakresie ich dalszego użytkowania. Obsesyjno-unijne dążenie do pseudo ochrony natury powoli zaczyna osiągać w pełni wynaturzoną formę. Niedługo wszystko będzie pod ścisłą ochroną, tyle że na papierze, a rzeczywistymi zagrożeniami dla przyrody i tak nikt się naprawdę nie zajmie.
Tak czy inaczej długie miesiące niepewności, czy kiedyś w ogóle będę tam mogła postawić zaplanowany letniskowy drewniaczek, albo przenieść jakąś starą wiejską chatę. Zobaczymy, a póki co strata czasu na biurokratyczne przepychanki.
A w Borkowie - jak już wreszcie tam dotarłam - busz traw, łąki cudnie falują, żaby grają koncerty, pięknie, swojsko i spokojnie.
Powalczyłam ze skrzypem na podjeździe, plaży, oczyściłam staw i miałam dosyć. Upał wielki, zero chmur, po 4 godzinach uciekłam do domu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz