wtorek, 4 sierpnia 2015

Wróciłam z tarczą!

Jako archeolog śródziemnomorski a i wielbicielka antyku wszelkie greckie i łacińskie przysłowia i mądrości historyczne nadal pamiętam. Dla mnie dzisiaj ten powrót po kolejnym podejściu do koszenia w najgorętszym tygodniu roku z poczuciem, że o to niestraszna mi kosa, niestraszne mi koszenie nawet trójzębem, to takie moje właśnie małe zwycięstwo. 

Zacznę do pogody.

Straszyli tymi prognozami i  właściwie osoba w moim wieku ;-) to powinna w domu siedzieć. Ale mój wiek nigdy nie był dla mnie przeszkodą w niczym, czy to za młoda, czy to za stara i tak robiłam to, na co miałam ochotę. A dzisiaj pasował mi Borków i dalsze porządki. No to pojechałam, jedynie kupiłam sobie sprzęt na głowę. Taki oto kapelusz i muszę przyznać, że spełnił zadanie. Głowa na miejscu !


Ja z natury taka pyzata, na starość nic się nie zmieniło ;-) Tylko ta czerwień twarzy nieco okolicznościowa.

Z innych środków ostrożności stosowałam przemienność przerw i pracy, piłam wodę non stop, odpoczywałam w cieniu, nie przesadzałam z katowaniem się pracą, jak to mam w zwyczaju. Efekt jest taki, że nie mam udaru, ale pracy wykonałam znacznie mniej, niż bym chciała.

A teraz o technice koszenia. 

Wreszcie mogłam sprawdzić, czy na te moje łany traw nie będzie bardziej skuteczny taki nóż do kosy, czyli trójząb. Ktoś, kto go wymyślił powinien mieć Nobla. Kosa działa jak kosiarka, tylko lepiej, bo tnie te ogromne trawy u podstawy i to bez najmniejszego problemu. Gdyby nie upał skosiłabym chyba wszystko dookoła.

Skosiłam, co zdołałam, ale w piątek działam dalej i zostaję do niedzieli. Przedostatni wolny weekend, zanim wracam na uczelnię.

Oto jak to wygląda dzisiaj.






Tu widać moje Irysy, a dalej pacioreczniki, tylko jeszcze nadal w trawach.


Jak widać są czyste kawałki, są zarośnięte kawałki. Ale to już nie problem, tylko kwestia czasu i pogody.

Powoli odsłaniam moje rośliny.


Róże błotne coraz większe.


Tarczownice cudnie czerwienieją.

 

W stawie niestety pojawiły się sinice. Za dużo słońca, brak cienia. Ale już je zebrałam, a w planach Eco tabs. Tylko drogie to cudo, niestety.

Opanowałam sztukę używania kosy spalinowej, nawet w upale coś tam zrobiłam, uważam, że daję radę, stąd ten tytuł.


2 komentarze:

  1. Brawo! Wspaniały opis walki z trawą. My dość często jeździmy na działkę za miastem, łąkę o dużej powierzchni, którą cywilizujemy z różnym skutkiem. Początkowo kosą kosiliśmy (często z tarczą - mąż ma całą kolekcję tarcz) ale teraz kosiarką spalinową wysoko podniesioną i z odkręconym wylotem trawy (żeby się nie zapychał) i jest naprawdę szybciej. Sąsiedzi dziwnie się patrzyli z początku na nasze zmagania z trawą, kosą, kosiarką... ale chyba już przywykli. Średnio w sezonie raz w tygodniu trzeba skosić bo inaczej pozostaje kosa :). Niech Pani spróbuje z kosiarką, może się uda. Na Pani bloga trafiłam dzięki suchej rzece, która bardzo by mi się przydała jako wiosenno- jesienne odwodnienie terenu. Pozdrawiam i trzymam kciuki :) Asia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trawa łąkowa, chociaż piękna to rzeczywiście spore wyzwanie, szczególnie jeśli chce się zachować jej urodę na dłużej. Ja zdecydowanie mam w planie koszenie 2, najwyżej 3 razy w sezonie. Stąd takie zmagania, bo pozostaje jedynie kosa. A suche strumienie polecam. Jako okresowe odpływy wody sprawdzają się doskonale.

      Usuń