Zacznę od kwiatuszka. To jedyny jak na razie w Borkowie, ale ziarnopłon to u mnie dość liczny przedstawiciel miejscowej roślinności. Jak to na podmokłych łąkach. Wkrótce będzie u mnie bardzo żółto, a jego ekspansywność tutaj wcale nie jest taka ekspansywna ;-)))
A tak na prawdę, to budowanie altanek trwa, chociaż postępuje wolniej, niż tego oczekiwałam. W poniedziałek, kiedy deszczyk zmienił się w ulewę, uciekłam po zamontowaniu dwóch deseczek, a i to okazało się, że do poprawy. Deski za krótkie, wyglądało to nieporządnie.
Cały wtorek przemyśleń i nowe zamówienie desek. Tym razem 280, a nie 250. Mają być jutro, więc dzisiaj zdemontowałam te dwie i zabrałam się za ustawianie drugiej altanki.
Po 5 godzinach zmagań z kantówkami i deskami wygląda to tak.
Jak widać altana 2 jest węższa, bo tu mogę wykorzystać deski 250 cm, ale nawet mi się to podoba. Jest też inaczej ustawiona względem konstrukcji płotu - ma dwie nierówne części, jedna szersza, druga węższa, ale znowu pasuje mi to ekspozycji łopat drewnianych, które tutaj będą wisiały.
Wkrótce moja kolekcja łopat do chleba będzie do pokazania, na razie dwie ostatnie sztuki, ale to szufle do mąki.
Dłubanki z jednej kłody, w dodatku świetnie zachowane.
Rośnie kolekcja ocynków.
A do starych narzędzi dołączyły widły do buraków, zwane na Śląsku sztechlami.
Piękna kuta robota, tylko zupełnie niepotrzebnie ktoś pomalował je jakimś preparatem. Przetrę papierem ściernym będą jak były. A swoją drogą ta mania odnawiana starych rzeczy jest koszmarna. Co innego konserwacja, co innego udawanie, że jest, jak nowe.
Jutro mają przyjechać dłuższe dechy, ale pogoda lodowata coraz bardziej, prawe ramię boli od pracy wkrętarką, nie wiem, czy nie zrobię sobie przerwy.
Szczególnie, że jutro moje 70-te urodziny :-(
No straszna data, ale to tylko data, ja tych siedmiu dekad nawet nie zauważam.