czwartek, 4 sierpnia 2016

Tryptyk - 3 dni w Borkowie i okolicy. Day One.

We wtorek rano - z namiotem już w samochodzie - ruszyłam do Borkowa wieszać tablicę. To był plan minimum, a maximum to było ho, ho ... ;-) Mieszkanie w namiocie to dla mnie powrót do korzeni, bo od dziecka byłam zaprawiona w wędrówkach po Bieszczadach w latach 60-tych, kiedy cywilizacja niemal jeszcze tam nie dotarła, potem żeglarstwo i namiotowe życie na Mazurach w latach 70-tych, zatem namiot to dla mnie drugi dom. 

No ale tablica jeszcze nie wisi ! Jadę wieszać.

Jak zwykle miałam szczęście, minutę po mnie pod bramą stawił się sąsiad Pan Marek i wspierał zarówno w wyczynach na drabinie jak i w sztuce wiązania węzłów. Bo chociaż ja żeglarka, to z węzłami u mnie słabo niestety.

No i wisi!






Potem była organizacja obozu, namiot, ognisko, prowiant ...


Ognisko wymaga oprawy. Wciąż nie znajduję czasu i sił, by to zrobić. A ma być obkopany okrąg z ramą z kamieni polnych.



A potem praca u podstaw, bo jednak wypoczynek najlepiej smakuje po dniu ciężkiej pracy. A że od miesiąca staw nieczyszczony, było co wyciągać. 

Głównie niestety nadal moczarka, trochę glonów, trochę trzebienia pałki i oto staw znowu lśni, a lilia z kolejnym kwiatem.



A potem wieczór, ognisko i grill


I kolejny dzień w Borkowie nazajutrz. A jaki ciekawy ;-) Relacja jutro.

2 komentarze: