We wtorek rano - z namiotem już w samochodzie - ruszyłam do Borkowa wieszać tablicę. To był plan minimum, a maximum to było ho, ho ... ;-) Mieszkanie w namiocie to dla mnie powrót do korzeni, bo od dziecka byłam zaprawiona w wędrówkach po Bieszczadach w latach 60-tych, kiedy cywilizacja niemal jeszcze tam nie dotarła, potem żeglarstwo i namiotowe życie na Mazurach w latach 70-tych, zatem namiot to dla mnie drugi dom.
No ale tablica jeszcze nie wisi ! Jadę wieszać.
Jak zwykle miałam szczęście, minutę po mnie pod bramą stawił się sąsiad Pan Marek i wspierał zarówno w wyczynach na drabinie jak i w sztuce wiązania węzłów. Bo chociaż ja żeglarka, to z węzłami u mnie słabo niestety.
Jak zwykle miałam szczęście, minutę po mnie pod bramą stawił się sąsiad Pan Marek i wspierał zarówno w wyczynach na drabinie jak i w sztuce wiązania węzłów. Bo chociaż ja żeglarka, to z węzłami u mnie słabo niestety.
No i wisi!
Ognisko wymaga oprawy. Wciąż nie znajduję czasu i sił, by to zrobić. A ma być obkopany okrąg z ramą z kamieni polnych.
A potem praca u podstaw, bo jednak wypoczynek najlepiej smakuje po dniu ciężkiej pracy. A że od miesiąca staw nieczyszczony, było co wyciągać.
Głównie niestety nadal moczarka, trochę glonów, trochę trzebienia pałki i oto staw znowu lśni, a lilia z kolejnym kwiatem.
A potem wieczór, ognisko i grill
I kolejny dzień w Borkowie nazajutrz. A jaki ciekawy ;-) Relacja jutro.
Brama z charakterem :)
OdpowiedzUsuńTaka miała być! Dziękuję za odwiedziny i zapraszam ponownie :-)
Usuń