wtorek, 21 lipca 2015

?

Dzisiaj wreszcie doszłam fizycznie do normalnego stanu ;-)
Jednak weekendowe szaleństwo dało o sobie znać jeszcze i wczoraj. To było doprawdy ciężkie popołudnie! No ale 'gniotsa, nie łamiotsa' i od rana wstąpił we mnie nowy duch. 

Przeanalizowałam sprawę kosą koszenia i oto moje refleksje:

Oto to samo miejsce w maju tego roku. Trawa rośnie tu w kępkach, dziury między nimi, bo to łąka, a nie trawnik i nie może być inaczej. Po koszeniu też inaczej być nie może.



Gdybym zaczęła kosić w połowie czerwca, kiedy trawa była stosunkowo niska i miękka, koszenie nie wymagało by takiego wysiłku. To samo miejsce 11 czerwca
Ponad miesiąc później trawa o wysokości 1,5 metra, co więcej bardzo gruba i twarda dołem, to i koszenie mozolne, chociaż wykonalne. Moja kosa dała radę, trochę gorzej ze mną ;-) 

W tej sytuacji rozwiązaniem jest wynajęcie teraz rolnika - nomen omen Pana Mirka (syn też Mirek ;-) - do skoszenia tych zapuszczonych chaszczy kosą ręczną, a w przyszłości koszenie trawy we właściwym terminie, kiedy trawa jest niska i i miękka.  Mnie pozostanie teraz obrobienie kosą miejsc, gdzie Pan Mirek ze swoim tradycyjnym sprzętem ;-) nie dotrze, np. wokół drzewek i posadzonych roślin.
Przed zakupem kosy długo zastanawiałam się czy to ma sens, czy dam radę posługiwać się takim sprzętem, czy dam radę sama kosić te ponad 1000 metrów działki. Moje obawy były jak widać nieco uzasadnione. Posługiwać się kosą wprawdzie potrafię bez problemu, gorzej z samodzielnym wykonaniem całego zadania, wobec doprowadzenia łąki do stanu chaszczowiska.

Zatem kolejne koszenie we wrześniu, albo wtedy, kiedy trawa nie będzie jeszcze za wysoka i na pewno wtedy, kiedy temperatura otoczenia będzie bliżej 20 stopni, a nie 40!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz