Uff....!
To będzie pamiętny dzień. Z wielu powodów. Nie umiem jedynie do końca określić, czy to kompletna porażka, czy jedynie pierwszy etap dochodzenia do właściwego zastosowania mojej wspaniałej kosy.
Ale po kolei.
Dzień zaczął się od złej wiadomości i chociaż to nie pierwszy raz, i chociaż przywykłam, to jednak na moment straciłam oddech. Tak wyobrażam sobie musi boleć uderzenie w splot słoneczny, chociaż nikt mnie nie uderzył, czułam silny, fizyczny ból. Nie od tego jednak mam siłę słonia, by tak łatwo się poddać. Pozbierałam się po kawałku, załadowałam samochód i pojechałam z moją kosą do Borkowa.
Upał był od rana.
Zła pogoda na koszenie, szczególnie że u mnie zero cienia, a do tego przecież nigdy - poza szkoleniem w serwisie Stihla - nie miałam w rękach kosy spalinowej. Z tzw. ściśniętym gardłem wyciągnęłam kosę z samochodu, zamocowałam pas, ustawiłam położenie kosy, przygotowałam mieszankę i po zatankowaniu kosy uruchomiłam ją pierwszy raz. Może szkolenie miałam dobre, albo może wnikliwie przeczytałam instrukcję, bo kosa odpaliła prawidłowo. Pierwszy sukces!
Zła pogoda na koszenie, szczególnie że u mnie zero cienia, a do tego przecież nigdy - poza szkoleniem w serwisie Stihla - nie miałam w rękach kosy spalinowej. Z tzw. ściśniętym gardłem wyciągnęłam kosę z samochodu, zamocowałam pas, ustawiłam położenie kosy, przygotowałam mieszankę i po zatankowaniu kosy uruchomiłam ją pierwszy raz. Może szkolenie miałam dobre, albo może wnikliwie przeczytałam instrukcję, bo kosa odpaliła prawidłowo. Pierwszy sukces!
Ubrana przepisowo w długie spodnie, długie rękawy - w ten upał! i okulary firmowe ruszyłam do walki z trawą. Dla wprawy wykosiłam drogę dojazdową, stwierdziłam, że to żadna sztuka, to ruszyłam na moją łąkę.
I tu niespodzianka.
I tu niespodzianka.
Trawa mojego wzrostu, mokra dołem, gęsta, poprzerastana zgrubiałymi łodygami ostrożeni i dzięgiela okazała się być niesłychanie odporna na kontakt z kosą. Owszem kosiłam, ale musiałam ścinać trawę na 2, 3 raty, najpierw od góry, potem niżej, a potem po zgrabieniu tych długich traw, jeszcze raz dla wyrównania, ale i tak efekt jest daleki od moich oczekiwań.
Przynajmniej dęby wreszcie widać.
Po ponad 3 godzinach pracy w parzącym słońcu wykosiłam około 1/4 działki. Jednak skwar zrobił się nie do wytrzymania, więc dla ochłody poszłam czyścić staw z niechcianych roślinek, a potem przygotowałam stanowisko do wieczornego odpoczynku.
Ognisko przygotowane, kosa odpoczywa w cieniu, ławeczki wreszcie widać po kolejnym wystrzyżeniu trawy, tylko te trawiaste 'grzywy' niestety nie wyglądają dobrze. Prawda jest taka, że cięcie tak wysokiej trawy wymaga sporej siły, a ja wprawdzie zawzięta kobieta jestem, to jednak nie tak silna, jak by mi się wydawało.
Po przerwie i odpoczynku kolejne równanie 'grzyw', obrobienie brzegu suchego strumienia i tu już jako tako wygląda. Po prawej stronie, lewa nadal do obróbki.
A tu już po pracy, robocze ubranie schnie na płocie, ognisko płonie, stoi namiot, zimne piwo w szklance, kiełbaski zaraz będą się piekły ...
Zapowiadał się przyjemny wieczór, bo pomimo tego, że nie zrealizowałam planu, jakim było skoszenie całej działki, odpoczynek na swojej ziemi, po zmaganiach całego dnia, to było to, na co od dawna miałam ogromną ochotę.
Poza tym jutro też jest dzień - myślałam sobie - może nie skoszę wszystkiego, ale spróbuję trójzębem zamiast żyłki, pewnie będzie łatwiej.
Dobrze jednak że z powodu zmęczenia rozpoczęłam ten wieczorny odpoczynek dość wcześnie. Ledwie skończyłam z pieczeniem kiełbasek, zaczęło kropić, a niebo stopniowo wyglądało coraz groźniej.
Parę chwil później, już siedząc w zamkniętym namiocie zastanawiałam się, czy zakotwiczenie namiotu wytrzyma. Silne porywy wiatru szarpały nim wściekle, pioruny były blisko, ulewa tłukła o ściany ...
A potem znowu było jasno ;-)
Wieczorem naprawiłam jeszcze furtkę, która opadła i skobel nie pasował. Stopniowo było coraz ciemniej, ognisko zgasło, zrobiło się zimno, to i dzień się zakończył. Były plany na dzień następny, tyle że pogoda zmusiła mnie rano do szybkiego odwrotu.
I znowu ten deszczowy widok na pożegnanie.
A trawa nieskoszona...
Dzień pełen wrażeń! Wszystko zaplanowałaś tylko pogoda pokrzyżowała Ci plany. Dziw, że udaru na tym słońcu nie dostałaś! A tak w ogóle, to podziwiam Cię!
OdpowiedzUsuńTak, pogoda zdecydowanie nie na takie ciężkie prace. Udaru nie dostałam, bo przerwałam prace, jak zmęczenie zaczęło dawać się we znaki. Poza tym plan miałam nierealistyczny. Teraz już wiem, że to praca na parę dni i nie w takim upale. Nic to, trawa nie ucieknie, powoli i do celu ;-)
UsuńKrysiu, a gdybyś tak część łąki zostawiała na zimę, a kosiła tylko wybrane fragmenty? Obserwowałam przez pewien czas zapuszczoną posesję. łąki, która przy niej powstała nikt nie kosił (nawet na wiosnę). I wyglądała zachwycająco. W naturze też nikt nieużytków nie kosi i dają radę. Tylko kontrola czy nie ma siewek jakiś krzewów czy drzew.
OdpowiedzUsuńEwo, rozważam rozmaite warianty, ale moje nieskoszone łąki niestety nie wyglądają zachwycająco. Wyglądają na zapuszczone właśnie. Co innego łąka koszona dwa razy do roku, a co innego nie koszona w ogóle. Teraz już skoszona przez kosiarza, w przyszłości albo dam radę sama z niską trawą, albo nadal będę korzystać z pomocy. Nadal eksperymentuję, nadal szukam rozwiązań, by sobie z naturą dać radę, zobaczymy co z tego wyniknie ;-)
Usuń